Phnom Penh - póki nie jest za późno...




Są takie miejsca na ziemi, które warto zobaczyć nim stracą swoją wyjątkowość i tożsamość, nim zalew turystów i szeroko pojęta nowoczesność zrobią swoje.


Po nocy spędzonej na lotnisku w KL przenosimy się do kambodżańskiego Phnom Penh. Dosłownie i w przenośni. Już na lotnisku jest jakoś tak inaczej. Widać to najlepiej podczas procesu otrzymywania wiz.     


Wiza do Kambodży


Dobra wiadomość. Nie trzeba odwiedzać konsulatu, aplikować można online (koszt 30 USD +s 6 USD opłaty za wydanie) lub otrzymać wizę bezpośrednio na przejściu granicznym (30 USD).


Skorzystałam z tego ostatniego rozwiązania. Cały proces wygląda tak: po wypełnieniu wniosku wizowego i  karty wjazdu, trzymając w łapie paszport i zdjęcie podchodzi się do urzędnika przyjmującego wnioski. Pomimo że było około 6 czy nawet więcej okienek i wszędzie siedział jakiś pracownik, to i tak wszyscy musieli podejść tylko do tego jednego, nikogo więcej. Potem gromadzeni byliśmy na drugim końcu, tzn. przy ostatnim okienku i kazali tam czekać. Urzędnik, który przyjmował wniosek przekazywał go siedzącemu obok pracownikowi. Ten coś przy nim robił i przekazywał kolejnej osobie. Jeden wklejał wizę, inny przybijał pieczątkę, jeszcze inny wypełniał dane. Pan z ostatniego okienka gdy dostawał gotowy paszport pokazywał go wszem i wobec przez szybę i szczęśliwy posiadacz wizy podchodził uiścić opłatę i odebrać paszport. Poczułam się wtedy trochę dziwnie, coś jakby wiatr dawnych wspomnień z dzieciństwa, które przypadło na lata 80-te owiał mi twarz. Z drugiej strony ta ich metoda na „podaj cegłę” okazała się całkiem sprawna. 

Dalej przy immigration już było normalnie, a lotniskowy kantor miał nawet niezły przelicznik.


Z lotniska do miasta


Odległość lotniska od centrum to 10 km. Opcje dojazdu są dwie: tuk-tuk lub taksówka. My oczywiście chcemy to pierwsze, bo taniej. Żeby było jeszcze taniej omijamy wszystkich kierowców czających się na klientów na lotnisku i wychodzimy za bramę. Po przejściu 100 metrów po prawej stronie jest postój. Po długich targach płacimy 5 USD za kurs.


W Phnom Penh mamy do dyspozycji zaledwie kilka godzin, starczy by zobaczyć jedynie atrakcje położone w centrum i aby zdążyć przemieścić się spacerkiem na postój autobusowy, skąd będziemy podróżować dalej.

To co w mieście już na pierwszy rzut oka widać, to kontrast pomiędzy starymi zniszczonymi kolonialnymi domami, a wyrastającymi w różnych miejscach nowoczesnymi wieżowcami. Mnóstwo dźwigów, przedmieścia wyglądają jak jeden wielki plac budowy. Bliżej centrum, gdzie niewiele nowego da się już wcisnąć, dominują rządowe budynki pokryte ogromnymi wizerunkami miłościwie panujących. Widać, że stolica odrabia bardzo intensywnie stracone lata.




Wat Ounalom


Kompleks klasztorny Ounalom jest najważniejszą świątynią stolicy i centrum buddyzmu Kambodży. Pochodzi z 1443 roku, zniszczony w czasie rządów Czerwonych Khmerów, potem został odnowiony. Uważa się, że w głównej stupie przechowywany jest włos z brwi Buddy. Pozwolę sobie pozostawić to bez komentarza ;D






Kompleks położony jest w samym sercu miasta, stąd bardzo blisko jest do Pałacu Królewskiego i na promenadę nad rzeką.

O pałacu mogę powiedzieć niewiele, gdyż go pominęliśmy. Dookoła na placu trwał remont…. wszystko rozkopane. Do tego dochodziło południe i ukrop stał się nie do zniesienia. 


W poszukiwaniu wytchnienia przenieśliśmy się więc nad rzeką. Lewy brzeg jest wybetonowany, zbudowany został na nim bulwar, na którym gdzieniegdzie ostały się drzewa. Chroni się pod nimi o tej porze wielu miejscowych, więc tym chętniej rozsiadamy się na murku pomiędzy nimi. Mijają minuty, beztrosko wpatruję się w wody rzeki, jest w niej coś wręcz hipnotyzującego. Ogromna… właśnie minął monsun, więc płynie wartko niosąc ze sobą kawałki konarów, gałęzie i zielone kępy. 



Tuż przy nas, przy samej wodzie, młoda, chuda dziewczyna robi pranie ugniatając nogami zamoczoną bieliznę. Dookoła niej dokazuje trójka gołych maluchów. Starsi panowie przysypiają na murku, kobieta pilnuje kramu z  napojami. Błoga sielanka można by pomyśleć. Mogłabym tam zostać jeszcze długo, lubię takie klimaty.   
     


Czas jednak płynie nieubłaganie, trzeba ruszać. Wracamy z bulwaru w stronę gwarnego centrum trafiając na wielkie targowisko zwane starym rynkiem. Gdy oczy już aż bolą od oglądania lokalnej mody na straganach i ciało zmęczone dźwiganiem 10 kg przy prawie 40°C prosi o odpoczynek siadamy na skraju placu. Kolejne dobre miejsce na obserwację toczącego się tutaj życia. Maleńkie kramiki z najróżniejszymi rzeczami, najczęściej bardzo kiepskiej jakości, pani w lekko podartych spodniach sprzedaje jakieś stare zeszyty, obok wózek z zielonymi kokosami pilnowany przez zniszczonego starszego mężczyznę, do tego unosi się zapach smażonego mięsa, niezbyt zachęcający. Ci ludzie mają tak niewiele, to widać. Chciałoby się każdemu wręczyć czek na sto tysięcy dolarów, by mogli zmienić swoje życie, ale czy by chcieli? Każdy komu się przyglądałam ma w oczach nieopisany spokój i pewność siebie, nikt nas nie zaczepia, nikt od nas nic nie chce.  



Kolejnym miejscem, w którym spędzamy trochę czasu jest stanowiąca centralny punkt miasta Wat Phnom.

Wat Phnom

Świątynia buddyjska pochodzi z XII wieku i była kilkukrotnie przebudowywana. Legenda głosi, że powstała w celu ochrony figurek Buddy, które w cudowny sposób znalazła kobieta o imieniu Phnom w rzece. Świątynia otoczona jest parkiem, który stanowi świetne miejsce do odpoczynku. Wejście na teren jest płatne – cena 1 USD. 








Systematycznie odpoczywając, najczęściej przy miejscach opisywanych w przewodniku dochodzimy wreszcie do bazy linii autobusowej Mekong Express. Poczekalnia połączona jest z barem i kawiarnią i robi naprawdę duże wrażenie po tym, co widzieliśmy na ulicach. Po raz pierwszy w tej podróży pozwalam więc sobie na coolera z owoców i lodu. Smakuje cudownie. Potem jeszcze shake z mango i lodu… i jestem prawie w niebie.

 Nawet na stacji autobusowej bóstwa mogą liczyć na herbatkę ;)


Mekong Express ma regularne połączenia autobusowe pomiędzy Phnom Penh i Siem Reap. To co mnie skłoniło, by ich wybrać to możliwość zarezerwowania biletów przez internet i pozytywne informacje na forach. Koszt biletu 12 USD. Podróż trwa 6,5 godziny, obejmuje jedną przerwę półgodziną, w czasie której można zjeść – postój jest przy restauracji gdzieś na trasie. W cenie biletu jest butelka wody i przekąska otrzymywana zaraz po odjeździe. I co najlepsze: w busie jest wifi i toaleta :) Na każdej trasie oprócz kierowcy jedzie również dziewczyna dbająca o wszystkie sprawy i potrzeby pasażerów. Bardzo polecam.


Moim pierwotnym marzeniem była podróż ze stolicy do Siem Reap drogą wodną. Jest to możliwe i trasę tę pokonuje się najpierw Mekongiem, a potem jeziorem Tonle Sap, podziwiając po drodze wodne wioski. Jeśli wrócę kiedyś do Kambodży, to na pewno nadrobię to. Tym razem odpuściłam ze względu na dwa czynniki: łodzie wypływają rano, więc nie zdążylibyśmy ze względów logistycznych się dostać do portu z lotniska w takim czasie, a po drugie musi być odpowiedni poziom wody by łódź kursowała, a tego już nie byłam w stanie przewidzieć. Za mało czasu, za duże ryzyko, że coś pójdzie nie tak i stąd decyzja o podróży busem. Ale i tak nie żałuję. Wioski na wodzie było widać, bo trasa prowadzi długo wzdłuż rzeki, rozlewisk i jeziora. Ot domy na palach, można by rzec, nic szczególnego ;) 

 Domy na Tonle Sap


Kambodżańskie realia życia 

 Zdjęcia robione z pędzącego autobusu... stąd marna jakość


Krajobraz za oknem nie zmieniał się diametralnie: przeważały rozlewiska, zielone pola gdzieniegdzie i plantacje lotosów, ale było w tym coś tak wciągającego, że nie mogłam i nie chciałam odrywać wzroku nawet na chwilę. I te pustkowia, gdzie błękit nieba łączy się z ziemią. Coś w tym widoku działało kojąco i dawało poczucie, że wszystko tu jest na właściwym miejscu: ludzie, przyroda, nieskończoność. No cóż… żadne zdjęcie tego nie odda, żadne słowa nie opiszą. 


 Dojechaliśmy, gdy już dawno było po zmroku, w mieście jednak ruch jak w środku dnia, skutery zasuwają, handel trwa w najlepsze. Nie mieliśmy już jednak sił, by wypuszczać się w miasto, szybki check-in w pensjonacie, zamówienie tuk-tuka na jutro rano, prysznic i zasłużony sen.

Ostatnio dodane: