Angkor czyli piękna lekcja o przemijaniu






„Angkor What???” O Angkor nie uczyli mnie w szkole, zobaczyłam je dopiero w jakimś albumie wiele lat temu. Wystarczyło to jednak by rozpalić marzenie podróżnicze. Spokojnie wisiało ono sobie na mojej bucket list aż do teraz. Zawsze gdy marzenie ma zmienić swój status na „zrealizowane” mam pewne obawy. Dlatego, że czasem wyobrażenia po prostu przerastają rzeczywistość i coś co wydawało się wspaniałe, niedostępne i niepowtarzalne okazuje się być niczym szczególnym i/lub pozbawionym klimatu. Jeśli chodzi o Angkor to niestety miałam takie przeczucia, a czytając relacje tych co już je widzieli, obawy jeszcze bardziej wzrosły.

O siódmej rano zapakowaliśmy się w czekającego na nas tuk-tuka i ruszyliśmy. Pierwszy postój to formalności czyli zakup biletu. Już za miastem znajduje się pokaźny i całkiem nowoczesny Angkor Wat Visitor Center, gdzie można zaopatrzyć się we wszystkie niezbędne informacje, karty wstępu, prowiant, dobrą kawę. Bilety w wersjach jedno, trzy i siedmio-dniowej kosztują odpowiednio: 37 USD, 62 USD, 72 USD. Są drukowane na miejscu, opatrzone wizerunkiem naszej facjaty (zdjęcia robią sami kamerką przy kasie). Bardzo fajna pamiątka!

Przed wyruszeniem dalej nasz pan kierowca wyciągnął wydrukowaną mapę i ustaliliśmy przebieg trasy. Zdecydowaliśmy się na krótką pętlę, która biegnie wśród najważniejszych zabytków, choć apetyt był oczywiście na więcej. Niestety... jeden dzień do za mało by zobaczyć wszystko!

 Na czerwono zaznaczona tzw. "Mała pętla", gdy ją poszerzyć o odcinek zielony mamy "Dużą pętlę"


Zaczynamy od głównego, najbardziej obfotografowanego kompleksu czyli Angkor Wat. Już sam przejazd przez długi na kilkaset metrów parking powoduje trwogę. Setki autokarów, samochodów, tuk-tuków… a z roku na rok turystów tu przybywa. O tym, żeby w samotności pozwiedzać można zapomnieć.

Zacznijmy jednak od historii…

"Angkor" w tłumaczeniu oznacza „miasto” lub z khmerskiego „stolica”. I wszystko się zgadza, bo Angkor jest zabytkowym kompleksem miejskim pozostałym po dawnej stolicy Imperium Khmerskiego. Kompleks zabytków Angkor tworzy duża liczba kamiennych budowli (miasta, zespoły świątynne, współczesny park archeologiczny) oraz tereny leśne i zbiorniki wodne, obejmujące obszar ponad 400 km². Powstawanie kolejnych miast i świątyń trwało od VIII do XIII wieku, wtedy to imperium Khmerskie przeżywało swój rozkwit.


ANGKOR WAT  czyli „świątynia miejska”


http://101countriesbefore50.com

Świątynia Angkor została zbudowana przez Surjavarmana II (1113-1150 n.e.) ku czci hinduskiego bóstwa Wisznu. Czas budowy świątyni szacuje się na 32 do 35 lat. Według szacunków uczonych, przy budowie tej pracowało  około 100 tysięcy niewolników. Liczba użytych kamiennych bloków porównywana jest z piramidą Cheopsa. Jeden z największych skarbów Angkor Wat to kamienny „arras” ciągnący się na długości ponad 900 metrów, na którym widnieje prawie 20 tysięcy postaci przedstawiających realistyczne sceny z eposów indyjskich: Ramajany i Mahabharaty, jak również życie dworskie. Wszystkie reliefy wyróżniają się subtelnym pięknem i wielką precyzją. Płaskorzeźby w całym Angkor malowano początkowo na wiele kolorów, dziś niestety tego nie można już dostrzec. Jest to najlepiej zachowany przykład architektury Khmerów. 



 


Kolejny władca królestwa Jayavarman VII przekształcił budowlę na świątynię buddyjską. Po jego śmierci symbole buddyjskie zostały zniszczone i świątyni przywrócono charakter hinduistyczny. Ocalały tylko te, które zostały zamurowane. Można je dostrzec w różnych miejscach, a świątynia odwiedzana jest chętnie przez przedstawicieli obu religii.


 







  



 




Teren świątyni jest ogromny. Zarezerwujcie sobie minimum półtorej godziny by go spokojnie obejść i nacieszyć oczy.


Mury świątyni oglądane od strony wody przyciągają codziennie rzesze ludzi, którzy chcą uwiecznić je na zdjęciach. Szczególnie wschód słońca upodobali sobie wszyscy…

 https://www.tenpieknyswiat.pl

Powyższe zdjęcie jest odpowiedzią na pytanie: Dlaczego nie wstałam o 4 rano by jechać na wschód słońca nad Angkor Wat?    :)
Przy tej okazji warto wspomnieć, że zrobić dobre zdjęcia w Angkor jest dość trudno, ze względu na prawie pionowy kąt padania światła. Powoduje to, że mury wydają się być jeszcze bardziej ciemne i ponure niż są w rzeczywistości, uchwycenie głębi kolorów jest skomplikowane gdy w podręcznym nie wozi się ze sobą lustra, 3 obiektywów i 5 różnych filtrów.

W okolicach świątyni zadomowiły się makaki. Warto mieć coś dobrego w zanadrzu :)


ANGKOR THOM


To ostatnia stolica imperium Khmerów. Założył ją wspomniany wyżej Jayavarman VII pod koniec XII wieku. Miasto zbudowano na planie idealnego kwadratu i otoczone zostało murami o wysokości 8 m oraz fosą. Mury zbudowane z laterytu dodatkowo są obwałowane i zwieńczone. Dokładnie w połowie każdego z boków kwadratu znajdują się bramy z których prowadzą drogi wprost do świątyni Bayon. Jedną z bardziej widowiskowych bram jest brama południowa, do której prowadzi grobla z Aleją Gigantów - dwa szeregi 108 wykutych w kamieniu postaci: 54 bogów – dewas i 54 demonów – asuras.



BAYON

Oficjalna świątynia państwa Khmerów. Położona jest w samym sercu Angkor Thom. Niezwykły pod każdym względem obiekt, który na szczęście dotrwał do dziś.
Podczas gdy Angkor Wat zachwyca swoim rozmiarem to Bayon robi wrażenie z dwóch powodów:
Po pierwsze: ciągnące się na długości 1200 m i wysokości do 4,5 m płaskorzeźby, przez niektórych znawców oceniane wyżej, niż te z Angkor Wat. W sumie doliczono się na nich ponad 11 tys. postaci. Część z nich jest fantastycznie zachowana. Najwspanialsze znajdują się na zewnętrznym murze dolnego tarasu. Przedstawiają sceny z życia dworu i dokonań króla, toczonych przez niego wojen, z mitologii hinduskiej. Zobaczymy też sceny z życia codziennego w tamtych czasach: na przykład gotowanie świń w wielkich kotłach, ludzi pijących alkohol oraz obserwujących walki kogutów i dzików. Są też sceny z budowy świątyni, walk bokserskich, wyczynów akrobatów. Obejrzeć można też ówczesne narzędzia z różnych regionów kraju, z których część używana jest nadal. Całość robi ogromne wrażenie, można spędzić tam całe godziny…



Po drugie: 216 zachowanych gigantycznych wizerunków bodhisattwy Avalokiteshvary wykutych na szczytach wież. Coś w tym obliczu jest magnetycznego, a z drugiej strony odpychającego. Cały czas człowiek ma wrażenie, jakby był obserwowany. Lodowate spojrzenie i tajemniczy uśmiech przeszywa w każdym miejscu świątyni, nie da się przed nim schować :o)


 




BAPHUON

Jedna  z najstarszych zachowanych budowli Wielkiego Miasta i od niego starsza. Budowę ukończono już w roku 1060. Wzniesiona na wzgórzu świątynnym stanowiła centrum stolicy króla Udayadityvarmana II (1050-66). Według opinii znawców świątynia zbudowana została niezbyt udanie. Okazała się bowiem za duża i za ciężka. Jej budowniczowie musieli w związku z tym poszczególne bloki kamienne oraz elementy świątyni: galerie, gopuramy, wieże narożne i tarasy łączyć klamrami.


 



 Na kamieniach widać numery. Świątynia jeszcze do niedawna była w rozsypce - francuscy archeolodzy postanowili kiedyś rozebrać ją, zbadać i oczyścić każdy kamień, a następnie złożyć z powrotem. Z rozebraniem i opisaniem nie było problemu, ale w 1975 roku musieli wyjechać. Cała dokumentacja przepadła w czasach rządów Czerwonych Khmerów. Po ich upadku rekonstrukcja zabytku stała się nie lada łamigłówką. Zadanie, mimo iż jego realizacja trwała kilka lat, zostało wykonane.

 

PHIMEANAKAS


Pomiędzy Baphuon a ruinami pałacu królewskiego stoi niewielka piramida nosząca nazwę Phimeanakas.  Nazwę tę tworzą dwa słowa z sanskrytu: Vimana i Akasha, co znaczy zarówno Pałac Boga jak i Niebo. Podobnie jak sanktuarium Baphuon jest starsza od większości budowli ostatniej stolicy Królestwa Khmerów. Nie wyróżnia się jakoś specjalnie ale można domyślać się, że stanowiła bardzo ważny symbol życia religijnego dawnych władców.

Jest to trzypoziomowa świątynia o kształcie piramidy, zbudowana na planie prostokąta. Całość ma 12 metrów wysokości. Zakończona była wieżą – prasatem z kopułą pokrytą złotem i  iglicą na szczycie.

PAŁAC KRÓLEWSKI

Na próżno go szukać. Budynki pałacowe wykonane były w głównej mierze z drewna i dlatego nie dotrwały do naszych czasów. To co się zachowało to kamienne fragmenty i niektóre wieże. Jak rozległy to był teren świadczą otaczające go zachowane mury i fosy. Do dziś oglądać można także ślady stawu, męskiej łaźni i taras z figurami kamiennych lwów. Od wschodu z pałacem sąsiaduje słynny Taras Słoni, uważany za coś w rodzaju rozległego balkonu pałacu. Było to miejsce królewskich audiencji, ale przede wszystkim przyjmowania defilad wojsk oraz obserwowania uroczystości. Poniżej tego tarasu rozciągają się bowiem rozległe błonia otoczone ceglanymi wieżami stojącymi w dosyć równych odstępach. Był tam centralny plac miasta. Od północy z Tarasem Słoni sąsiaduje niewielki, zaledwie 25 metrowej długości, Taras Króla Trędowatego.



 Pałacowe łaźnie i mury okalające teren pałacowy
Widok na teren "popałacowy" ze szczytu Baphuon


Kompleks pałacowy to dobre miejsce na odpoczynek i refleksje.

Mi w tym miejscu siedziało w głowie wciąż pytanie: czym dziś jest Angkor? Czy tylko wspomnieniem dawnej potęgi? Królestwo upadło, lecz ruiny wciąż przypominają o przeszłości, imiona władców zapisały się w historii i przetrwały wieki. Pozostał ślad dla nas i dla kolejnych pokoleń.. Wielkość, rozmach wykonania, misterne rysunki na ścianach, zdobienia… jakże zachwycające musiały być w czasach swojego rozkwitu. Zrobiły na mnie wielkie wrażenie, ale po obejrzeniu tego wszystkiego wciąż brakowało mi czegoś. Trudno to określić… ruiny stanowiły jedynie milczące świadectwo historii, nie było jednak przysłowiowej kropki nad i.  Na szczęście nie musiałam długo na nią czekać...


Po kompleksie Angkor Thom zaczyna się ta część zwiedzania, która mi osobiście najbardziej przypadła do gustu.

THOMMANOM & CHAU SAY TEVODA


Te świątynie znajdujące się naprzeciwko siebie to właściwie siostry bliźniaczki. Powstały prawdopodobnie w I  połowie XII wieku za panowania króla Suryavarmana II. Świątynie wzniesiono według kanonów klasycznej architektury indyjskiej. W zachowanych wnętrzach podziwiać można na ścianach sceny z hinduskiej epopei rycerskiej Ramajana. Zespół świątynny otaczają wysokie i stare drzewa dżungli, wykarczowanej jednak między poszczególnymi budowlami. Zwiedza się je szybko, bo swoim rozmiarem przypominają bardziej kapliczki niż świątynie jeśli porównamy je do Angkor Wat. Nie można im odmówić jednak uroku. Małe jest piękne ;)










TA KEO


Ta najwyższa pięciopiętrowa piramida powstała już w X wieku. Wzniesiona została przez króla Jayavarmana V na cześć Shivy. Jej nazwa oznacza "Stary kryształ". Początkowo nosiła nazwę Hemagiri czyli "Góra ze złotymi wierzchołkami". Zbudowana jest z piaskowca. Pod naszą obecność wejście do wnętrza, w tym wdrapanie się na jej szczyt było niemożliwe - prace konserwatorskie. Wielka szkoda, bo widoki ponoć zapierają dech.


TA PROHM

Mówią o niej Tomb Raider Temple, z racji plenerów do kręconego tu filmu. Przewalają się przez nią tłumy, to jedno z ulubionych i najpopularniejszych miejsc całego kompleksu Angkor. Na początku trochę to zniechęca. Ale tylko na początku, potem jest fantastycznie. Dlaczego? Za chwilę wyjaśnię. Najpierw trochę historii.

Ta Prohm, znaczy „przodek Brahmy”. Zbudowana została w 1186 roku przez króla Jayavarmana VII na cześć jego matki. Pierwotnie znana była jako królewski klasztor buddyjski i nazywano ją Prohm Rahavihara. Według ustaleń badaczy, w obrębie jej murów mieszkało ponad 12 000 ludzi.

Ruiny świątyni są bardzo rozległe, więc dość szybko udało mi się zgubić w korytarzach i zostać z nią sam na sam.I wtedy wreszcie nastąpił przełom. Postawiona została kropka nad „i”. To miejsce aż kipiało od energii!
W zwieńczeniach bram – wieżach wykute są wielkie, kilkumetrowej wielkości i patrzące na wszystkie strony świata twarze. Ściany kamiennych budynków pokrywają przepiękne płaskorzeźby bogów i tancerek. A wszystko to porasta  dżungla wkradająca się tu centymetr po centymetrze. Ogromne korzenie drzew wciskają się, jak węże, między skalne bloki konstrukcji powoli je rozsadzając. Spływają po ścianach, oplatają dachy. Natura postanowiła sobie po swojemu zagospodarować to miejsce. Praca trwa, życie płynie. Świątynia opowiada swoją historię, a dżungla swoją. Cóż… ludzka ręka tak wiele może stworzyć, możliwości są, wydawać by się mogło, wprost nieograniczone. Ale natura jest cierpliwa, zawsze wraca po swoje… powódź podmyje fundamenty, pożar strawi drewno, wiatr rozsypie wszystko dookoła, a zieleń znajdzie drogę by okryć sobą to co pozostało. Ach, jakże tu jest to namacalne!
I do tego: o ironio losu, kiedyś było to najliczniejsze azjatyckie królestwo, a dziś jest zjadane przez drzewa!


 
 












Na deser, już jakby dla przypieczętowania odczuć jakie powstały mamy świątynię Banteay Kdei.

BANTEAY KDEI


Najpierw znów moment na historię:
Banteay Kdei zbudowana została w roku 1181 również za czasów króla Jayavarmana VII prawdopodobnie na ruinach istniejącej w tym miejscu wcześniej świątyni. Poświęcona została Buddzie.
Banteay Kdei oznacza „Cytadela z celami”. Aż do 1960 roku wieku była ona czynnym klasztorem buddyjskim, a  posąg Wielkiego Myśliciela w centrum świątyni nadal stanowi obiekt kultu. Utrzymana jest w stylu Bayon, ale jest od niej mniejsza.
Król kazał budować dużo i szybko. Łatwy do obróbki bazalt, którego pokłady odkryto niedaleko Angkor pozwalał dowolnie się kształtować. Ciosane bazaltowe bloki umieszczano więc jeden na drugim bez zaprawy murarskiej na fundamentach z laterytu. To cud iż świątynie z tego okresu przetrwały ponad tysiąc lat. Walą się bogato rzeźbione nadproża, zawalone sufity zasypały wiele pomieszczeń. Z jednej strony przyroda wnikająca do środka tak jak w Ta Prohm a z drugiej upływ czasu zagraża Banteay Kdei.

 Ten kompleks świątynny otoczony czterema pierścieniami murów wzniesiono na planie prostokąta jako korytarzowy, na osi wschód – zachód. W centrum znajduje się główny prasat – kamienna wieża w kształcie piramidy, a w niej posąg siedzącego Buddy. 
 





 

Świątynia ma niesamowity klimat. Głównie ze względu na jej klasztorny charakter, ale pewnie też dlatego, że nie jest tak masowo odwiedzana przez tłumy turystów. Tu wreszcie można w spokoju i niespiesznie pozwiedzać, zagubić się samotnie w jej korytarzach. Przechodząc przez kolejne pierścienie murów i podziwiając wykute w skale twarze, piękne detale na framugach i zawalone ściany zastanawiam się znów nad przemijaniem. W takim miejscu nie da się tego uniknąć. Czy kolejne pokolenia będą miały jeszcze szansę by to zobaczyć? Mam poważne obawy. Proces niszczenia przebiega tu znacznie szybciej, świątynia wprost sypie się. Jeśli chcecie więc zobaczyć ostatnie tchnienia tego przepięknego miejsca to warto się pospieszyć.

 

  

 


Zaraz za Banteay Kdei znajduje się Sras Srang.

SRAS SRANG

Jest to wielki sztuczny zbiornik wodny o rozmiarach 350 na 700 metrów. Zaopatrzony jest w kamienną przystań, której stopni strzegą lwy. Po co go wybudowano? Życie w Angkorze nie ograniczało się tylko do świątyń i oddawania czci bogom, królom i bóstwom. Sras Srang był ośrodkiem rozrywkowym przeznaczonym dla bogaczy i ludzi wpływowych, gdzie spędzali większość wolnego czasu zażywając sportów wodnych, urządzając zawody, intrygując i zabawiając się plotkami. Było tutaj chłodniej od wody a cień rzucany przez rosnące olbrzymie drzewa pozwalał odpoczywać w gorącym klimacie.


Jest to nawet dziś idealne miejsce do odpoczynku. Obok przystani trwa handel. Można zaopatrzyć się w prowiant, ubrać od stóp do głowy i kupić worek tandetnych pamiątek. Nasz pobyt tu skutecznie skraca ulewa.Ładujemy się więc na pokład naszego tuk-tuka i zamyśleni wracamy do miasta.

Po odpoczynku i obiedzie mamy jeszcze czas by bliżej poznać centrum Siem Reap.
Poza świątynią i promenadą nad rzeką jednak ciężko powiedzieć, że jest tu coś co przyciąga. Za to dla poszukiwaczy pamiątek made in China będzie to istny raj. Znajdzie się też miejsce dla spragnionych nocnego życia i knajp z dobrym, tanim jedzeniem.





Wieczorem pakujemy się raz jeszcze w tuk-tuka, tym razem by dotrzeć na lotnisko.


Podsumowanie:


2 dni to oczywiście zbyt mało żeby poznać cały kraj i wyrobić sobie jako takie pojęcie o nim. Ale wystarczy by zobaczyć to co najważniejsze w Phnom Pehn i Angkor. Większość odwiedzających poświęca na Kambodżę maksymalnie kilka dni lub nawet kilka godzin. Moim zdaniem to za mało. Ja czuję duży niedosyt… wrócę z chęcią.   

Praktyczne sprawy:


WALUTA

W Kambodży właściwie wszędzie zapłacić można amerykańskimi dolarami. Nie ma sensu wymieniać na lokalną walutę, choćby ze względu na podwójne przewalutowania. Bankomaty są, ale nie korzystałam.

TRANSPORT

Najtańszy środek transportu to tuk-tuk. Cenę należy negocjować.
Wynajęcie kierowcy na zwiedzanie Angkor Wat – mała pętla kosztuje 15 - 20 USD. Można wytargować taniej, szczególnie jeśli hotel, w którym się zatrzymacie ma własnych kierowców – wtedy ceny dla gości są preferencyjne.
Autobus Mekong Express z Phnom Pehn do Siem Reap kosztował 12 USD za 1 osobę.

JEDZENIE

Bardzo tanie, ale miejscowa kuchnia jest dość skromna. Sklepy są zaopatrzone tylko w bardzo podstawowe rzeczy. Na straganach w miastach można za to dostać za niewielkie pieniądze rozmaite owoce i warzywa. W stolicy i Siem Reap nie brakuje restauracji z kuchnią europejską i azjatycką. Ceny przystępne.

ZDROWIE

Korzystaliśmy jedynie z apteki. Środki opatrunkowe w cenach europejskich niestety.

SPANIE

Baza noclegowa szczególnie w Siem Reap i stolicy dobra. Ceny śmiesznie niskie, a standard nie odbiegał od innych krajów Azji południowo-wschodniej.

KOSZTY

Wyprawa do Kambodży niesie ze sobą trochę dodatkowych wydatków:
- wiza 30 USD
- wstęp do Angkor Wat 37 USD (jednodniowy bilet)
- wynajęcie tuk-tuka około 25 USD (trasa: lotnisko - Siem Reap centrum – Angkor - Siem Reap centrum – lotnisko)

Ostatnio dodane: